niedziela, 5 lipca 2020

Prysznicowy upadek.

Wywróciłem się pod prysznicem, a żona popłakała się z troski i bezsilności. Spastyczność mnie ścięła z nóg. Jakby snajper mnie zastrzelił. Trzymałem się uchwytów, ale to nie pomogło i upadłem zawisając szczególnie na prawej ręce. Chwilę zawisłem na rękach. Wtedy jeszcze bym wstał, gdybym miał buty, ale gołe palce nóg boleśnie wbijały się w narożnik kabiny grożąc połamaniem. Słabe palce rąk spowodowały, że musiałem puścić. Opadłem z sił, puściłem poręcze i w miarę bezboleśnie wylądowałem na podłodze. Teraz zaczęły się problemy. Kabina ciasna, ślisko, twardo. Nie było, jak wstać, obrócić się, a ja goły i słaby, jak niemowle. Ani obrócić się, bo za mało miejsca, a jak kolana zareagowałyby na twardy granit. Czy spastyczności by mnie nie na nowo zaatakowała sprowokowana bólem kolan? Żona ciągnie mnie w górę, bez efektu, bo ważę 100 kg. Poprosiłem o buty na bose nogi. Zaparłem się nogami i jak na suwnicy plecami po śliskich kafelkach na ścianie, wypchnąłem się do góry. Udało się za pierwszym razem. Nogi, jak po siłce rozedrgane od wysiłku, całe z waty. Rozdygotany cały i wymęczenia. Czułem się, jak po ciężkim treningu, to też objaw dużej spastyczności. Wieczorne ćwiczenia odpuściłem. Żona po raz kolejny mi pomogła. Bez niej ani rusz.