niedziela, 16 listopada 2014

Znów sporty ekstremalne, zaliczyłem glebę.

Kontynuując moje dzisiejsze ćwiczenia, znów zaliczyłem twarde lądowanie. Przy ćwiczeniu mięśni pleców odchylam się mocno do tyłu, robię to stojąc na przyrządzie do trenowania równowagi i stabilizacji. Jest to rodzaj tarczy z półkulą od spodu, niektórzy mówią na to UFO. Przy tym ćwiczeniu zmieniałem co jakiś czas wysokość szczebli i w momencie przekładania ręki, i zmianie obciążenia nóg, ujechało mi UFO, a ja zawisłem na jednej ręce i gruchnąłem twardo z hukiem na twardy parkiet. Wyrobione przez lata treningów reakcje tym razem zadziałały, przyciągnąłem głowę do klatki piersiowej, dzięki czemu nie nabawiłem się guza. Huk był tak duży, że myślałem, iż słychać mnie było kilka przecznic dalej. Ale żonka nie usłyszała i nie przybiegła z pomocą. Poleżałem, upewniłem się, że kości całe i mnie ponownie nie sparaliżowało. Obróciłem się na brzuch, przeszedłem do podporu na czworakach i przy pomocy nieszczęsnej drabinki wstałem. Mówię Wam, że całe życie fascynowały mnie różne sporty, ale tak, jak teraz mam sporty ekstremalne, to przed wypadkiem mi się tak nie zdarzało. Oczywiści po wstaniu straciłem ochotę na kontynuowanie ćwiczenia mięśni pleców.

Żeby chodzić trzeba chodzić.

Kilka miesięcy temu Kuba, kierownik rehabilitacji w Modern Reh powiedział mi, że najlepsze rezultaty dają ćwiczenia na bieżni elektrycznej. Podobne informacje znalazłem w sieci. W Modern Reh jest specjalistyczna bieżnia dedykowana niepełnosprawnym z regulowanym kątem nachylenia w dół i pod górę oraz z prędkością od bardzo niskiej-bezpiecznej (0,2 km/h), kierunkiem ruchu do przodu i do tyłu, z wygodnymi i bezpiecznymi uchwytami. Po właściwej części rehabilitacji zacząłem ćwiczyć na tej bieżni. Niestety jednorazowo dawałem radę chodzić maksymalnie 10 minut. Było to za mało. A miałem, jako fan sportów, własną teraz nieużywaną bieżnię rekreacyjną w piwnicy. Stała i się marnowała. Uprosiłem Piotrka i Ryśka przy okazji innej pomocy, aby mi ją wynieśli do góry, abym mógł z niej korzystać. Jest tak duża, że pomimo, iż ją chłopaki rozmontowały, to ledwo im się udało ją przenieść. Chwała im za to. Od razu postanowiłem ja wypróbować i okazało się, że nie takie to proste. Brak odpowiedniego uchwytu oraz duża prędkość początkowa powodowały, że niebezpiecznie było z niej korzystanie przez osobę z porażeniem takim, jak moje tetraparezą. Tydzień później włączając niechcący program, który ruszał od razu od zawrotnej prędkości 3,5 km/h i na oczach żony poleciałem "na pysk". Przypadkiem tylko upadając wyłączyłem bieżnię, co mnie uchroniło od poważniejszych obrażeń, a żona miała nieoczekiwany trening z podnoszenia ciężarów. Po tym wypadku strach spowodował wyłączenie z domowego programu ćwiczeń tego urządzenia. Skupiłem się na wzmacnianiu nóg i zwiększaniu prędkości marszu na bieżni rehabilitacyjnej w Mysłowicach. Dopiero, jak Marcin za pomocą taśmy naprawczej przykleił mi prowizorycznie poprzeczny uchwyt ze stylu od łopaty i moje ustawienia prędkości na bieżni w Modern Reh się poprawiły i stały się większe od minimalnej prędkości (0,8 km/h) mojej domowej bieżni, to odważyłem się znów z niej korzystać. Ustanowiłem na niej dwa moje rekordy: maksymalna prędkość marszu 1,6 km/h oraz najdłuższy dystans non-stop 1 km, którego pokonanie zajęło mi 50 minut. Teraz bardziej skupiam się nie na rekordach tylko jakości stawianych kroków. Próbuję też iść podtrzymując się tylko jedną ręką, pilnując wyprostowanej sylwetki i równowagi. Teraz zwykle pokonuję dystanse 100 lub 200 metrów, ale staram się to robić codziennie, co najmniej raz. Wczoraj zrobiłem sobie spacer nie patrząc na wskaźniki, a spoglądając przez okno do ogrodu i wyobrażając sobie, że idę swobodnie po dworze, taki normalny jesienny spacer z moją rodziną.

czwartek, 13 listopada 2014

Wypadek przy wieczornych ćwiczeniach.

Właśnie przy samodzielnym wieczornym ćwiczeniu przy drabince, robiąc klęk na jedno kolano, nie utrzymałem się i opadłem na podłogę i nie umiałem samodzielnie wstać, a żona musiała mnie podnosić. Ciężko idzie rehabilitacja i moje ćwiczenia, spastyka daje popalić. Zamiast naprzemiennego klękania na kolano zrobiłem 70 przysiadów.

sobota, 1 listopada 2014

Rozpoczynam opis moich zmagań z porażeniem.

Never give up. takie motto widnieje na ścianie sali, gdzie obecnie się rehabilituję, a więc ja także się nie poddaję. Walczę ciężko od wielu miesięcy, dzień po dniu, codziennie po kilka godzin. Z pisaniem tego bloga nosiłem się już dawno, zastanawiałem się jedynie, jaką ma przyjąć postać. W końcu stwierdziłem, że nie ma co zbyt długo zwlekać tylko zacząć to robić. W kolejnych postach będzie trochę wspomnień, ale już będę wpisywać bieżące przeżycia i moje przemyślenia. Witam Wszystkich i zapraszam do lektury i komentowania.